Po latach ujawniła, jaką cenę zapłaciła za miłość do Englerta. Straszne, co ją spotkało ze strony koleżanek

Beata Ścibakówna rzadko wraca w wywiadach do początków swojego związku z Janem Englertem. Faktem jest, że gdy tzw. branża dowiedziała się, że spotyka się ze swoim profesorem ze szkoły teatralnej, wiele koleżanek i kolegów odsądziło ją od czci i wiary. Także „fani” nie zostawili na niej suchej nitki. „To był trudny czas, nie wiem, jak ja to wytrzymałam” – mówi dziś aktorka.

Beata Ścibakówna i Jan Englert idą razem przez życie już 30 lat. Poznali się pod koniec lat 80. ubiegłego wieku – ona zdawała egzaminy wstępne na wydział aktorski warszawskiej szkoły teatralnej, on zasiadał w komisji.

“Zainteresowała mnie sposobem, w jaki ratowała się, kiedy okazywało się, że nie znała odpowiedzi na pytanie. Wspaniale odgrywała, że o czymś nie słyszała” – wspominał po latach Englert – ówczesny rektor stołecznej PWST – na kartach książki “Bez oklasków”.

Beata była jeszcze jego studentką, gdy powierzył jej rolę Zosi we własnej adaptacji scenicznej “Pana Tadeusza” i zakochał się w niej bez pamięci.

“Ale nie od razu. To nie był grom z jasnego nieba. Raczej bardzo długie podchodzenie do podniesienia ciężaru” – wyznał w wywiadzie-rzece.

Beata znała Jana na długo przed tym, jak została jego studentką, ale nawet jej wtedy do głowy nie przyszło, że kiedyś zostanie żoną idola własnej matki.

“Moja mama kochała się w Janku, kiedy ja byłam jeszcze na etapie wieszania na ścianach swojego pokoju plakatów z zespołami rockowymi” – opowiadała “Vivie!”.

“Gdy zakochaliśmy się w sobie, poddałam się tej miłości i nie myślałam, co z niej wyniknie” – powiedziała we wspomnianym wyżej wywiadzie, dodając, że gdyby wtedy, gdy ona i Jan Englert postanowili razem iść przez życie, istniał Internet i portale plotkarskie, ludzie z całą pewnością wylaliby im – a zwłaszcza jej – na głowy kubły pomyj.

Ślub świeżo upieczonej absolwentki szkoły teatralnej ze starszym od niej o ćwierć wieku mężczyzną, który był jej wykładowcą, stał się w 1995 roku pożywką przede wszystkim dla plotkarzy czytających raczkujące dopiero brukowce i dla zazdrosnych koleżanek aktorki.

Fałszywe przyjaciółki młodziutkiej pani profesorowej szeptały, że Beata chce po prostu dzięki mężowi szybko zrobić karierę. Tymczasem ona przez ponad rok po ślubie nie dostała żadnej propozycji pracy w filmie i telewizji. Nawet mąż nie obsadzał jej w reżyserowanych przez siebie przedstawieniach. Jeśli dzwonił jej telefon – był to najczęściej telefon od złośliwego anonima, który obrażał ją, używając do tego niewybrednych słów.

Beata Ścibakówna nie kryje, że dostawała listy pełne obelg i gróźb.

“Janek starał się uodpornić mnie na pełne jadu komentarze, pocieszał, gdy czasem wypłakiwałam się w jego ramię. Mówił mi wtedy: »Przeczekajmy, wszystko wróci kiedyś do normy«” – opowiadała dziennikarce “Gali”, wspominając gehennę, jaką przeszła tuż po ślubie, i piekło, jakie zgotowali jej nienawistnicy.

Pięć lat po ślubie na świat przyszła córka Beaty i Jana, Helena.

“W moim życiu była to kolejna rewolucja. Miałam 32 lata, byłam już dojrzałą kobietą, ale o wychowywaniu dzieci nie wiedziałam wiele” – wyznała aktorka na łamach “Vivy!”.

Helena ma dziś 24 lata, właśnie skończyła warszawską Akademię Teatralną i należy do grona najzdolniejszych polskich aktorek młodego pokolenia.

Beata twierdzi, że anonimowe paszkwile dostawała przez 15 lat.

“To były listy ułożone z wycinanych z gazet wyrazów. Gównie wyrzuty i złorzeczenia. Bardzo bolały… Po czasie rozpoznawałam już charakter pisma na kopercie i nie otwierałam ich, wyrzucałam” – powiedziała ostatnio w rozmowie z portalem “CoZaTydzień”.

“Otrzymywałam je nawet, jak już byliśmy małżeństwem, a na świecie była nasza córka” – dodała.

Źródła:

  1. Wywiady z B. Ścibakówną: “Gala” (sierpień 2020), “CoZaTydzień” (lipiec 2024).

  2. Wywiady z B. Ścibakówną i J. Englertem: “Viva” (maj 2007 i marzec 2022).

  3. Książka J. Englerta i K. Dreckiej “Bez oklasków”, wyd. 2021.

Similar Posts

Leave a Reply