Porażka Igi Świątek na Wimbledonie to gorzka pigułka. Przyczyn jest przynajmniej kilka
Porażka Igi Świątek na Wimbledonie to gorzka pigułka. Przyczyn jest przynajmniej kilkaPowiedzmy to sobie wprost, przegrana Igi Świątek w trzeciej rundzie Wimbledonu to wyjątkowo gorzka do przełknięcia pigułka. Polka w pewnym momencie meczu po prostu się zacięła i przegrała z tenisistką, którą dotychczas bezlitośnie lała, a kibice często kojarzyli ją z widowiskowo okazywanych nerwów na korcie. Jak to się w ogóle mogło wydarzyć? Wytłumaczeń tej sytuacji znajduję przynajmniej kilka.Czy jestem w szoku? Nie jestem. Czy można się było tego spodziewać? Nie. Po wygraniu seta 6:3 z Putincewą, z którą dotychczas szło jej wyjątkowo łatwo — cztery mecze, cztery wygrane bez straty choćby seta — trudno było oczekiwać czegokolwiek innego niż kolejnego lania. Mnóstwo skracania gry, wiele wygranych akcji przez mocny serwis i precyzyjne forhendy po linii
Czy jestem w szoku? Nie jestem. Czy można się było tego spodziewać? Nie. Po wygraniu seta 6:3 z Putincewą, z którą dotychczas szło jej wyjątkowo łatwo — cztery mecze, cztery wygrane bez straty choćby seta — trudno było oczekiwać czegokolwiek innego niż kolejnego lania. Mnóstwo skracania gry, wiele wygranych akcji przez mocny serwis i precyzyjne forhendy po liniiPutincewa rozkręcała się z każdą kolejną akcją drugiego seta, czym ewidentnie równie szybko podcinała skrzydła Polce. Muszę przyznać, że dość długo zajęło mi przyswojenie myśli, że Świątek naprawdę może przegrać ten mecz.
Nauczony doświadczeniem z drugiej rundy Roland Garros, kiedy Iga wyciągnęła mecz z beznadziejnej sytuacji przeciwko Naomi Osace, długo wmawiałem sobie, że tu przecież też wróci. Nie przegra w trzeciej rundzie, a przede wszystkim nie z Putincewą, rywalką, która tak jej do tej pory na korcie pasowała.
Oglądając Igę z trybun kortu, miałem nieodparte wrażenie, że na taki wynik wpływ przede wszystkim ma Wimbledon, a dokładniej nawierzchnia trawiasta. Wszyscy sympatycy tenisa doskonale wiedzą, że Iga i trawa, przynajmniej na razie, nie równa się wielka miłość. I to nie dlatego, że Polka jest do tej nawierzchni uprzedzona, absolutnie, wygrała juniorski Wimbledon. Chodzi o fakt, o którym niedawno wspominała na jednej z konferencji prasowych. “Seniorski tenis to zupełnie inna bajka” — mówiła wówczas.przypadku najbardziej widać to właśnie na trawie, na której w tym roku zdecydowała się nie zagrać ani jednego turnieju przed Wimbledonem. I to w mojej opinii jest istotne po meczu z Putincewą.
Jak się okazało, dużym błędem było niedocenienie Kazaszki, która przecież tuż przed Wimbledonem wygrała turniej podprowadzający w Birmingham.
Nie ma przypadku w tym, że Świątek jedyny ćwierćfinał w Londynie osiągnęła rok temu, gdy turniej wielkoszlemowy poprzedziła rywalizacją w Bad Homburg. Dwa lata temu i w sobotę turniej skończyła na trzeciej rundzie i w obu przypadkach nie zagrała ani jednego turnieju na trawie.
Nie bez przyczyny z pewnością był fakt, że za trzy tygodnie Świątek wystartuje w igrzyskach w Paryżu. Na uwielbianej przez nią mączce na kortach Roland Garros. To właśnie ten turniej i pragnienie zdobycia medalu olimpijskiego jest dla niej w tym momencie najważniejszym celem.
Na pocieszenie można jedynie napisać, że będzie miała chwilę na dodatkowy odpoczynek, by w Paryżu znów nas wszystkich zachwycić. A Wimbledon? I na niego przyjdzie czas.
Porażka Igi Świątek na Wimbledonie to gorzka pigułka. Przyczyn jest przynajmniej kilkaPowiedzmy to sobie wprost, przegrana Igi Świątek w trzeciej rundzie Wimbledonu to wyjątkowo gorzka do przełknięcia pigułka. Polka w pewnym momencie meczu po prostu się zacięła i przegrała z tenisistką, którą dotychczas bezlitośnie lała, a kibice często kojarzyli ją z widowiskowo okazywanych nerwów na korcie. Jak to się w ogóle mogło wydarzyć? Wytłumaczeń tej sytuacji znajduję przynajmniej kilka.Czy jestem w szoku? Nie jestem. Czy można się było tego spodziewać? Nie. Po wygraniu seta 6:3 z Putincewą, z którą dotychczas szło jej wyjątkowo łatwo — cztery mecze, cztery wygrane bez straty choćby seta — trudno było oczekiwać czegokolwiek innego niż kolejnego lania. Mnóstwo skracania gry, wiele wygranych akcji przez mocny serwis i precyzyjne forhendy po linii
Czy jestem w szoku? Nie jestem. Czy można się było tego spodziewać? Nie. Po wygraniu seta 6:3 z Putincewą, z którą dotychczas szło jej wyjątkowo łatwo — cztery mecze, cztery wygrane bez straty choćby seta — trudno było oczekiwać czegokolwiek innego niż kolejnego lania. Mnóstwo skracania gry, wiele wygranych akcji przez mocny serwis i precyzyjne forhendy po liniiPutincewa rozkręcała się z każdą kolejną akcją drugiego seta, czym ewidentnie równie szybko podcinała skrzydła Polce. Muszę przyznać, że dość długo zajęło mi przyswojenie myśli, że Świątek naprawdę może przegrać ten mecz.
Nauczony doświadczeniem z drugiej rundy Roland Garros, kiedy Iga wyciągnęła mecz z beznadziejnej sytuacji przeciwko Naomi Osace, długo wmawiałem sobie, że tu przecież też wróci. Nie przegra w trzeciej rundzie, a przede wszystkim nie z Putincewą, rywalką, która tak jej do tej pory na korcie pasowała.
Oglądając Igę z trybun kortu, miałem nieodparte wrażenie, że na taki wynik wpływ przede wszystkim ma Wimbledon, a dokładniej nawierzchnia trawiasta. Wszyscy sympatycy tenisa doskonale wiedzą, że Iga i trawa, przynajmniej na razie, nie równa się wielka miłość. I to nie dlatego, że Polka jest do tej nawierzchni uprzedzona, absolutnie, wygrała juniorski Wimbledon. Chodzi o fakt, o którym niedawno wspominała na jednej z konferencji prasowych. “Seniorski tenis to zupełnie inna bajka” — mówiła wówczas.przypadku najbardziej widać to właśnie na trawie, na której w tym roku zdecydowała się nie zagrać ani jednego turnieju przed Wimbledonem. I to w mojej opinii jest istotne po meczu z Putincewą.
Jak się okazało, dużym błędem było niedocenienie Kazaszki, która przecież tuż przed Wimbledonem wygrała turniej podprowadzający w Birmingham.
Nie ma przypadku w tym, że Świątek jedyny ćwierćfinał w Londynie osiągnęła rok temu, gdy turniej wielkoszlemowy poprzedziła rywalizacją w Bad Homburg. Dwa lata temu i w sobotę turniej skończyła na trzeciej rundzie i w obu przypadkach nie zagrała ani jednego turnieju na trawie.
Nie bez przyczyny z pewnością był fakt, że za trzy tygodnie Świątek wystartuje w igrzyskach w Paryżu. Na uwielbianej przez nią mączce na kortach Roland Garros. To właśnie ten turniej i pragnienie zdobycia medalu olimpijskiego jest dla niej w tym momencie najważniejszym celem.
Na pocieszenie można jedynie napisać, że będzie miała chwilę na dodatkowy odpoczynek, by w Paryżu znów nas wszystkich zachwycić. A Wimbledon? I na niego przyjdzie czas.
Porażka Igi Świątek na Wimbledonie to gorzka pigułka. Przyczyn jest przynajmniej kilkaPowiedzmy to sobie wprost, przegrana Igi Świątek w trzeciej rundzie Wimbledonu to wyjątkowo gorzka do przełknięcia pigułka. Polka w pewnym momencie meczu po prostu się zacięła i przegrała z tenisistką, którą dotychczas bezlitośnie lała, a kibice często kojarzyli ją z widowiskowo okazywanych nerwów na korcie. Jak to się w ogóle mogło wydarzyć? Wytłumaczeń tej sytuacji znajduję przynajmniej kilka.Czy jestem w szoku? Nie jestem. Czy można się było tego spodziewać? Nie. Po wygraniu seta 6:3 z Putincewą, z którą dotychczas szło jej wyjątkowo łatwo — cztery mecze, cztery wygrane bez straty choćby seta — trudno było oczekiwać czegokolwiek innego niż kolejnego lania. Mnóstwo skracania gry, wiele wygranych akcji przez mocny serwis i precyzyjne forhendy po linii
Czy jestem w szoku? Nie jestem. Czy można się było tego spodziewać? Nie. Po wygraniu seta 6:3 z Putincewą, z którą dotychczas szło jej wyjątkowo łatwo — cztery mecze, cztery wygrane bez straty choćby seta — trudno było oczekiwać czegokolwiek innego niż kolejnego lania. Mnóstwo skracania gry, wiele wygranych akcji przez mocny serwis i precyzyjne forhendy po liniiPutincewa rozkręcała się z każdą kolejną akcją drugiego seta, czym ewidentnie równie szybko podcinała skrzydła Polce. Muszę przyznać, że dość długo zajęło mi przyswojenie myśli, że Świątek naprawdę może przegrać ten mecz.
Nauczony doświadczeniem z drugiej rundy Roland Garros, kiedy Iga wyciągnęła mecz z beznadziejnej sytuacji przeciwko Naomi Osace, długo wmawiałem sobie, że tu przecież też wróci. Nie przegra w trzeciej rundzie, a przede wszystkim nie z Putincewą, rywalką, która tak jej do tej pory na korcie pasowała.
Oglądając Igę z trybun kortu, miałem nieodparte wrażenie, że na taki wynik wpływ przede wszystkim ma Wimbledon, a dokładniej nawierzchnia trawiasta. Wszyscy sympatycy tenisa doskonale wiedzą, że Iga i trawa, przynajmniej na razie, nie równa się wielka miłość. I to nie dlatego, że Polka jest do tej nawierzchni uprzedzona, absolutnie, wygrała juniorski Wimbledon. Chodzi o fakt, o którym niedawno wspominała na jednej z konferencji prasowych. “Seniorski tenis to zupełnie inna bajka” — mówiła wówczas.przypadku najbardziej widać to właśnie na trawie, na której w tym roku zdecydowała się nie zagrać ani jednego turnieju przed Wimbledonem. I to w mojej opinii jest istotne po meczu z Putincewą.
Jak się okazało, dużym błędem było niedocenienie Kazaszki, która przecież tuż przed Wimbledonem wygrała turniej podprowadzający w Birmingham.
Nie ma przypadku w tym, że Świątek jedyny ćwierćfinał w Londynie osiągnęła rok temu, gdy turniej wielkoszlemowy poprzedziła rywalizacją w Bad Homburg. Dwa lata temu i w sobotę turniej skończyła na trzeciej rundzie i w obu przypadkach nie zagrała ani jednego turnieju na trawie.
Nie bez przyczyny z pewnością był fakt, że za trzy tygodnie Świątek wystartuje w igrzyskach w Paryżu. Na uwielbianej przez nią mączce na kortach Roland Garros. To właśnie ten turniej i pragnienie zdobycia medalu olimpijskiego jest dla niej w tym momencie najważniejszym celem.
Na pocieszenie można jedynie napisać, że będzie miała chwilę na dodatkowy odpoczynek, by w Paryżu znów nas wszystkich zachwycić. A Wimbledon? I na niego przyjdzie czas.