Żona Kazimierza Deyny nie chciała nawet o tym słyszeć. “Obrażona na Polskę”

Kazimierza Deyny nie chciała nawet o tym słyszeć. “Obrażona na Polskę”
Kazimierz Deyna. Na małym zdjęciu: Deyna i Sylvester Stallone na planie filmu “Ucieczka do zwycięstwa”
Kazimierz Deyna. Na małym zdjęciu: Deyna i Sylvester Stallone na planie filmu “Ucieczka do zwycięstwa”

— Żeby być legendą, trzeba wcześnie umrzeć. Choć wiem, że to nie brzmi jakoś poprawnie politycznie. Mamy przykłady Jamesa Deana, Zbigniewa Cybulskiego, Marylin Monroe, Marka Hłaskę i wszystkich innych, którzy nie doczekali starości — mówi w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet Janusz Dorosiewicz. Prezes Fundacji Deyny i pomysłodawca sprowadzenia prochów Kazimierza Deyny do Polski opowiada o ostatniej rozmowie z tym wybitnym piłkarzem, o jego losach na emigracji, utracie oszczędności życia i o kulisach śmiertelnego wypadku.

— Ścięło dach auta Kazia. Nie miał szans na przeżycie. Policja zrobiła zdjęcia, ale nie pozwoliła pokazywać ich rodzinie. Były zbyt drastyczne — mówi PS Onet Janusz Dorosiewicz
Prezes Fundacji Deyny przyznaje, że "Kaziu stracił oszczędności życia i wstydził się wracać do Polski z niczym". Tyle że wg niego prawda o tym była inna, niż się przyjęło
Dorosiewicz opowiada także o tym, jak wyglądały kulisy sprowadzania szczątków wybitnego piłkarza do Warszawy. Początkowo wdowa po Kazimierzu Deynie nie chciała o tym słyszeć. Była obrażona na Polskę
W niedzielę przypada 35. rocznica śmierci Kazimierza Deyny
Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet

Jak często zadawał pan sobie pytanie, dlaczego w takich, a nie innych okolicznościach Kazimierz Deyna pożegnał się z życiem?

Kiedyś rozmawiałem z Polakiem, który spotkał Kazia w jego ostatnią noc. Byli w barze, grali w bilarda, trochę popili. Ale czy Deyna był pijany? Jakieś promile pewnie miał, ale wie pan, w nocy nie trzeba być pijanym, żeby być zmęczonym.

Jego dodge wbił się w pick-upa, który stał na poboczu autostrady. Czy mógł tam stać? Czy powinien tam stać? Ścięło dach auta Kazia. Nie miał szans na przeżycie. Policja zrobiła zdjęcia, ale nie pozwoliła pokazywać ich rodzinie. Były zbyt drastyczne.

Pan kiedy miał ostatni raz kontakt z Deyną?

Widziałem się z nim krótko na rok czy dwa przed jego śmiercią. Czuł się zagubiony. Powód był bardzo prosty: nie znał języka. Dlatego na emigracji tak zbratał się z rodakami. A ci oczywiście wyciągali go do baru, żeby poopowiadał, jak to kiedyś było. “Ty to te rogale strzelałeś! Co, z nami nie pójdziesz na piwo?!”.

Kaziu nigdy nie mógł się od nich odciąć ze względu na język. A przecież w Warszawie problemów z alkoholem nie miał. Dopiero później sprowadzili go na złą drogę.

Tym bardziej szkoda, że Deyna nie mógł wyjechać na Zachód w sile piłkarskiego wieku.

Trzy czy cztery razy do Polski przyjeżdżał przedstawiciel Realu Madryt z kasą w walizce, żeby doprowadzić do transferu Deyny. Tyle że wtedy przed “30” nie puszczali za granicę, a co dopiero przedstawiciela Wojska Polskiego. Kaziu poszedł do Manchesteru City, jak miał 31 lat. W tamtych czasach to była już końcówka poważnej kariery.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Piłka też wyglądała inaczej.

Zapytałem kiedyś Kazia, jak w jego czasach wyglądała odnowa biologiczna. “Pan Kazimierz — nie trener, tylko pan Kazimierz — Górski zwoływał wszystkich na treningu i mówił, że od dzisiaj nie pijemy, bo za dwa dni mamy mecz” — odpowiadał.

(śmiech)

Innym razem wspominał, jak Górski dawał piłkarzom wskazówki przed meczem. “Chłopcy, obserwujemy dwie rzeczy: piłkę i Kazia. Jak nie wiemy, co zrobić z piłką, to do Kazia”. To był playmaker, mózg drużyny, a nie egzekutor, który macha tylko rękami na zasadzie “jestem, jestem, podaj mi”.

Wtedy piłkarze grali w jednym klubie po kilkanaście lat, a nie że przy pierwszej lepszej okazji zmieniali drużynę. Dlatego też kibice Legii tęsknią za takim Deyną. Duma z bycia kibica Legii bierze się z czasów Kazika, a nie z czasów — że tak powiem — nowożytnych.

Geniusz, który przepadł na Wyspach. Anglia nie zrozumiała Kazimierza Deyny

Inne kluby aż tak nie czczą swoich legendarnych piłkarzy.

No właśnie! Dlaczego Lubański nie jest aż tak wielbiony przez kibiców Górnika Zabrze?

Może to dziwnie zabrzmi, ale dlatego, że doczekał starych lat?

Otóż to! Zgadzam się z panem. Żeby być legendą, trzeba wcześnie umrzeć. Choć wiem, że to nie brzmi jakoś poprawnie politycznie. Mamy przykłady Jamesa Deana, Zbigniewa Cybulskiego, Marylin Monroe, Marka Hłaskę i wszystkich innych, którzy nie doczekali starości.

Odejście w chwale, u szczytu formy i sławy na pewno pomaga legendzie.

Tylko czy Deyna rzeczywiście odszedł w takiej chwale? Z licznych publikacji można się dowiedzieć, że w ostatnich miesiącach życia już całkiem się pogubił. Do Polski nie chciał wracać, bo było mu wstyd, że stracił fortunę. Podobno pół miliona dolarów.

Utarło się, że ten facet (Ted Miodoński — przyp. red.) go oszukał, ale z tego, co wiem, po prostu wsadzili forsę w zły biznes. Bo tamten facet też stracił pieniądze. W każdym razie prawdą jest, że Kaziu stracił oszczędności życia i wstydził się wracać do Polski z niczym.

Poza tym w USA po prostu źle się czuł. Osamotniony. W trakcie separacji. Nikomu nie mógł ufać. Nikt nie był w stanie podnieść go na duchu i odpowiednio pomóc. Kaziu obracał się wśród emigrantów, którzy żyją z miesiąca na miesiąc. Takich bez większych aspiracji.

Może i chciałby wrócić do Polski, ale ktoś musiałby przygotować mu do tego odpowiedni grunt. Gdyby Legia powiedziała mu: “Kaziu, wracaj, masz u nas pracę na stałe, będziesz szkolił młodzież, klub się tobą zajmie, dostaniesz mieszkanie i dobrą pensję”, to jego losy mogłyby się potoczyć inaczej.

Ale kogo to tam wtedy interesowało. Ówczesnym działaczom chodziło o to, żeby załapać się na atrakcyjny wyjazd zagraniczny, kupić przy okazji parę płaszczy i dorobić na boku.

To były jeszcze czasy PRL-u. Jak to wyglądało w nie tak odległej przeszłości, gdy doprowadził pan do uczczenia pamięci Deyny?

Panuje u nas jakaś taka bylejakość, szybko zapominamy o zasłużonych ludziach. Trzeba powiedzieć, że jedyni, którzy niezmiennie pamiętają o Kaziu Deynie, to kibice Legii. To razem z nimi budowaliśmy jego pomnik przed stadionem. Kibice nie chcieli ani złotówki od koncernu ITI, który był wtedy właścicielem klubu. Składali się między sobą na trybunach, do kapelusza. W trakcie jednego meczu potrafili zebrać nawet 40 tys. zł.

To jest największy naturalny hołd dla Kazia, że kibic, który nie widział go za życia, wyjmuje z kieszeni pięć dych i daje na jego pomnik.

Pewną sumę przekazaliśmy także jako Fundacja Deyny, a do tego chodziłem po urzędach i załatwiałem odpowiednie zgody.
Mariola Deyna (z lewej) i Janusz Dorosiewicz (w środku) podczas obrad komisji konkursowej pomnika Kazimierza Deyny (2010 r.)
Mariola Deyna (z lewej) i Janusz Dorosiewicz (w środku) podczas obrad komisji konkursowej pomnika Kazimierza Deyny (2010 r.) (Foto: Piotr Kucza / newspix.pl)

A klub nawet szkółki piłkarskiej nie nazwał imieniem Kazika. Jako fundacja organizujemy Deyna Cup, turniej dla 16-latków. Dopiero na ostatnią edycję Legia wysłała swoją drużynę. Wcześniej jej nie było. Jedyne, co przez te lata zrobili, to zastrzegli numer Kazia. Nikt nie może grać z “dychą” na plecach.

A jak był pogrzeb Kazia, to w San Diego nie pojawił się nikt ani z Legii, ani z PZPN-u. Stąd wzięła się późniejsza niechęć pani Marioli do tego, żeby jego prochy zostały przeniesione do Warszawy. Była obrażona na Polskę.

Jak udało się panu przekonać ją do swojego pomysłu?

Jeździłem wtedy co roku do Las Vegas na targi, więc przy okazji odwiedzałem panią Mariolę i próbowałem ją przekonać. Trzy lata z rzędu jeździłem do San Diego. W końcu dała się namówić. Żadnych kosztów nie poniosła. Już wcześniej zarezerowałem miejsce w Alei Zasłużonych na Powązkach obok mojego serdecznego przyjaciela Witolda Woydy, którego prochy także ściągałem z USA.

Dlaczego tak bardzo zależało panu na tym, żeby Deyna spoczął w Warszawie?

Bo tu jest jego miejsce. Mówiłem pani Marioli, że jak jej zabraknie, to kto Kazia w tym San Diego będzie odwiedzał? Powiedziałem jej, że ostatnią przysługą, jaką może mu zrobić, będzie zgoda na przetransportowanie jego prochów do Polski. “Proszę cię, zrób mu tę przyjemność. On na pewno chciałby być w Polsce”. Kaziu należy do wszystkich, a nie tylko do niej.
Mariola Deyna podczas odsłonięcia pamiątkowej płyty Kazimierza Deyny (2010 r.)
Mariola Deyna podczas odsłonięcia pamiątkowej płyty Kazimierza Deyny (2010 r.) (Foto: Piotr Kucza / newspix.pl)

O jego niezwykłości świadczy też sytuacja z 2010 r. W Warszawie pojawił się wtedy Johan Cruyff. Przyjechał na zaproszenie organizatorów Światowych Igrzysk Olimpiad Specjalnych. W Polsce była wtedy też pani Mariola.

Pewnego razu dostaję telefon, że szukają pani Deyny. Odpowiadam, że jesteśmy pod Warszawą. Wybraliśmy się akurat do Wilgi. Kaziu miał tam swego czasu działkę letniskową, pani Mariola chciała zobaczyć, jak to po latach wygląda. Pytam tego człowieka, w czym mogę pomóc. “Bo pan Cruyff chciałby się z nią spotkać”.

Niestety niczego nie udało się zorganizować, bo pan Johan musiał niedługo jechać na lotnisko. Ale już sama chęć świadczyła o tym, jak Kaziu wyrył się w pamięci tak wybornego piłkarza. I że w pewnym momencie był razem z nim na firmamencie.

Trójka najlepszych piłkarzy mundialu w 1974 r. to Johan Cruyff, Franz Beckenbauer i Kazimierz Deyna właśnie.

Wnuki się mnie czasem pytają: “Dlaczego uważasz Deynę za najlepszego piłkarza w historii polskiej piłki”. Studiują w Holandii, więc posługuję się następującym przykładem: “Spytajcie się Holendra o ich najlepszego piłkarza. Na 100 proc. odpowiedzą, że Johan Cruyff. Spytajcie o to Niemca — 90 proc. stwierdzi, że Franz Beckenbauer. I z nimi dwoma w 1974 r. na podium najlepszych piłkarzy mistrzostw świata był Kaziu Deyna”. Koniec, kropka.
Johan Cruyff i Kazimierz Deyna podczas słynnego meczu Polska – Holandia w 1975 r. w Chorzowie. Biało-Czerwoni wygrali 4:1
Johan Cruyff i Kazimierz Deyna podczas słynnego meczu Polska – Holandia w 1975 r. w Chorzowie. Biało-Czerwoni wygrali 4:1 (Foto: Świderski Mieczysław / newspix.pl)

Ostatnio ciekawie na temat tamtego turnieju wypowiedział się Paul Breitner. W trakcie Euro 2024 ukazał się z nim wywiad w “Przeglądzie Sportowym”. Dostał pytanie, kto zostanie mistrzem. Odpowiedział, że nie zawsze najlepsza drużyna wygrywa. Jako przykład dał mundial sprzed 50 lat.

Zaskakująca deklaracja niemieckiego piłkarza. "Polska była najlepsza na świecie"

Cytuję: “Gdy po finale, który wygraliśmy z Holandią, ludzie mówili, że to nie my, a Holendrzy zasłużyli na złoto, bo byli najlepszą drużyną, to protestowałem. Najlepszą drużyną tego turnieju była reprezentacja Polski!”.

Właśnie dlatego drużyna Kazimierza Górskiego jest wyznacznikiem dla wszystkich innych reprezentacji Polski. Tak jak dla drużyn koszykarskich z całego świata niedoścignionym wzorcem jest słynny amerykański Dream Team z 1992 r., a dla siatkarskich reprezentacji Polski — złota drużyna Huberta Wagnera z Montrealu.

A Kaziu był jej najlepszym piłkarzem tamtej drużyny. Dlatego należy mu się taki szacunek.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.

Similar Posts

Leave a Reply