Założył się z teściem o własne wesele. Sceny przed polską walką o medal

Na pewno tuż po wypadku nie wiedziałem, co mam zrobić ze swoim życiem. Zastawiałem się, dlaczego ja, dlaczego mnie to spotkało. Przewijało się przez głowę wiele takich pytań bez odpowiedzi – mówi Sport.pl Adrian Castro. Odbudować się psychicznie pomogła mu szermierka na wózkach, z którą po raz pierwszy zetknął się cztery lata po wypadku, na obozie aktywnej rehabilitacji. A że uwielbia rywalizację i wkręcił się w treningi, to z czasem sport ten stał się jego sposobem na życie. Sposobem, który przyniósł mu już osiem medali imprez rangi mistrzowskiej. Do pełni szczęścia brakuje mu tego najcenniejszego – złota paralimpijskiego. Zdobycie go w Paryżu byłoby z kilku względów dla niego wisienką na torcie. Ale też z kilku względów będzie o nie trudniej niż w przeszłości.

Zobacz wideo Natalia Kaczmarek ocenia igrzyska i Paryż. “Miasto nie jest moim ulubionym”
Agnieszka Niedziałek: Rozmawiamy w piątek, tuż przed pana wylotem do Paryża. Odlicza pan nerwowo dni do pierwszego startu we wtorek, czy przy czwartym występie w igrzyskach paralimpijskich emocje są już trochę bardziej stonowane?

Adrian Castro: Jestem podekscytowany i ciekawy, jak to wszystko będzie wyglądało. To dla mnie wielka chwila i duma. Mówimy w końcu o najważniejszej imprezie czterolecia.
Zazwyczaj odbywa się ona raz na cztery lata, ale teraz wyjątkowo przerwa od poprzedniej edycji trwała tylko trzy. Skrócenie tego okresu było problemem pod kątem przygotowań i kwalifikacji?

Większym było przesunięcie o rok igrzysk w Tokio. To bardziej odczułem, bo cały plan przygotowań był rozpisany pod 2020 rok. Tu od początku wiedzieliśmy, że będą tylko trzy lata, więc odpowiednio się do tego od razu dostosowaliśmy.
Na koncie ma pan dwa medale paralimpijskie, trzy mistrzostw świata i kolejne trzy mistrzostw Europy. Wszystkie w szabli, a tymczasem w Paryżu jest pan też zgłoszony indywidualnie i drużynowo we florecie.

W szermierce mamy szablę, szpadę i floret. Zwykle zawodnicy specjalizują się w jednej broni, zdarzają się wyjątki, które świetnie sobie radzą w dwóch, a już bardzo rzadko bywa tak, że ktoś rywalizuje z sukcesami we wszystkich trzech rodzajach. Bardzo ciężko to pogodzić. Ja skupiam się na wspomnianej szabli, mojej ulubionej, ale punkty trafiają do łączonego rankingu. Jestem liderem światowej listy w szabli i dzięki temu dostaliśmy teraz “dziką kartę” we florecie drużynowo. We florecie startowałem również w Tokio, gdzie koledzy z reprezentacji Polski zakwalifikowali się też indywidualnie i wtedy na tej podstawie wystawiliśmy drużynę. Nie mam wielkich oczekiwań względem rywalizacji we florecie, bo mam świadomość, że odbiegam mocno od najlepszych.
Najważniejszy dla pana będzie więc 3 września, kiedy odbędzie się rywalizacja szablistów. Z formą trzeba się wstrzelić dosłownie w jeden dzień. Chciałby pan, by zmagania były rozłożone np. na dwa dni czy woli taki bardziej intensywny program?

To największy problem – trzeba celować w jeden dzień z całymi przygotowaniami. Bo różne rzeczy się zdarzają – a to przeziębienie, a to kontuzja, a to zmęczenie materiału, bo przygotowania bywają bardzo intensywne, a przez to ryzykowne. Do tego mowa o sporcie walki, więc też z tego względu kontuzje zdarzają się często. Ale to wszystko nadaje temu startowi takiego dodatkowego smaczku. Nie wiadomo, kto z czym przyjedzie na igrzyska, na tę imprezę docelową, więc jest ciekawe.

Jeśli chodzi o mnie, to nie mam z tym problemu, że wszystkie walki są jednego dnia. Pierwszy raz zaś teraz będzie tak, że będą długie przerwy między walkami. Zazwyczaj cała rywalizacja przebiega szybciej, ale tu ze względu na telewizję i plan transmisji przerwy będą bardzo długie – zaczniemy całość o godz. 13, a finały będą dopiero o godz. 21. To będzie wyzwanie i na pewno będzie to męczące. Bo trzeba będzie cały ten czas być przygotowanym, rozgrzanym, gotowym. Fizjoterapeuci będą mieli dużo roboty. Cały czas będzie trzeba podtrzymać formę startową i dać z siebie maksa.
A nie ma w tym jakiegoś ułatwienia, bo np. będzie więcej czasu na odpoczynek między walkami?

Nie, walki nie są długie, moglibyśmy startować do kolejnej tak naprawdę już po pięciu minutach przerwy. Kondycyjnie jesteśmy na to gotowi. To działa w drugą stronę i bardziej stwarza problemy. Bo po walce ciśnienie spada, napięcie w mięśniach słabnie, a tu człowiek będzie cały dzień w hali, czekając. Nie ma na tyle czasu, by pojechać, położyć się i odpocząć, bo te walki będą co dwie godziny. Cały czas więc trzeba będzie zachować gotowość, siedzieć i oczekiwać, a to czekanie może być bardzo stresujące i męczące. Na to trzeba się przygotować.
Czy podczas tych trzyletnich przygotowań do igrzysk w Paryżu wprowadził pan jakieś nowości w porównaniu z szykowaniem się do startu w Tokio?

Szermierka to taki sport, w którym dużo zależy od doboru sparingpartnerów. Ja już mam doświadczenie, więc wiem, jak te przygotowania jak najlepiej poprowadzić. Z kim trenować i z kim walczyć na zgrupowaniach, a z kim nie. Cały czas coś się delikatnie zmienia w przygotowaniach do kolejnych imprez, ale tak, by te się znacząco różniły do tych przed występu w Tokio, to nie.
Córeczka, która urodziła się w tamtym roku, dodatkowo zmobilizowała pana w tych przygotowaniach, czy właśnie trudniej było wyjść z domu na trening i zostawić rodzinę?

Córka ma dziewięć miesięcy, więc wymaga jeszcze poświęcenia jej sporo czasu, ale też dała mi dużo motywacji, dodała radości z trenowania. Cieszy mnie, że wciąż jest we mnie motywacja. Córka kibicowała mi już podczas mistrzostw Europy w Paryżu, a teraz będzie też na igrzyskach. Bliscy są dla mnie dużym wsparciem.
Rio de Janeiro – brąz, Tokio – srebro. Trudno uniknąć w pana przypadku choćby żartobliwych zaczepek, że w Paryżu pora na złoto. Tuż przed startem powie pan, że mierzy w krążek z najcenniejszego kruszcu, czy woli jednak bardziej zachowawczą wersję, bo “to w końcu tylko sport”?

Fakt, to tylko sport, i może się wydarzyć wszystko. Zwłaszcza w sporcie walki, który jest jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Ciężko określić, jaka będzie tego dnia dyspozycja, czasem trafi się też na przeciwnika, z którym nie lubi się walczyć, który ma czasem metodę na nas. Ciężko to wszystko przewidzieć. Ale – tak jak pani wspomniała – miałem już brąz i srebro, więc należy iść to przodu, będę mierzył w złoto. Byłoby ono taką wisienką na torcie. Bardzo mi zależy, by tego dokonać. Zwłaszcza w Paryżu, we Francji, w której szermierka to sport narodowy.

Do tego piękna hala Grand Palais – klimatyczna, stworzona właściwie pod szermierkę. Na pewno doda to skrzydeł. Wiem, że bilety zostały wyprzedane, atmosfera na pewno będzie gorąca, a to też wpłynie mobilizująco. Ale miałem parę problemów podczas tych przygotowań, zwłaszcza na ostatniej prostej – wspominałem już o tym zmęczeniu materiału. Ze względu na te kilka problemów nie chcę więc deklarować, że na pewno zdobędę medal i jeszcze do tego złoty, bo ostatnia faza przygotowań była dla mnie naprawdę ciężka. Ale dam z siebie wszystko.
Jak pan sobie z tym zmęczeniem materiału radził?

Przez ostatnie dwa tygodnie bardzo dużo czasu spędziłem u fizjoterapeuty. Zabiegi, masaże. Odpoczynek też był potrzebny, by nabrać trochę świeżości. By nie pojechać na najważniejszy start zmęczonym i poobijanym.
Szermierka to praca nad techniką, refleksem i ciałem. Ile czasu dziennie poświęcał pan na te poszczególne elementy?

Fakt, to sport złożony, trenujemy na różnych płaszczyznach. Trening – nazywany też lekcją – z trenerem to około 40 minut. Następnie rozgrzewka 30 minut, sama walka około dwóch godzin, kolejne dwie godziny spędza się u fizjoterapeuty i jeszcze godzinny trening indywidualny. W okresie bezpośrednich przygotowań do igrzysk ten plan realizuje się mniej więcej codziennie. Ale ważne też, by nie przesadzić z obciążeniami.
Jak ważną rolę odgrywa w szermierce doświadczenie? Mówił pan we wcześniejszych wywiadach, że zabrakło mu go trochę w Rio de Janeiro. W Tokio z kolei w walce o złoto przedobrzył przy ustalaniu odległości między wózkami.

W tym sporcie doświadczenie odgrywa kluczową rolę. Wiadomo, ważne są praca tułowia, refleks, technika, ale też bardzo istotny jest taki spryt szermierczy, sportowe cwaniactwo. Tego nie da się ot tak nauczyć wcześniej. To doświadczenie, które trzeba nabyć na wyjazdach na różne imprezy międzynarodowe, stary i starcia z różnymi zawodnikami. Myślę, że ja jestem akurat takim zawodnikiem, który dobrze reaguje pod względem mentalnym. Mimo stresu potrafię się wyłączyć, skoncentrować na walce i do końca zdobywać punkty, by wygrać.
Ale podkreśla pan zwykle, jak szybka jest szermierka i że nie ma w niej zbytnio czasu na analizę zachowań typowych dla rywala. Stąd ważna jest analiza jego przyzwyczajeń przed walką. Kiedy zaczyna pan tę część przygotowań?

Staram się robić to systematycznie. Oczywiście, w pewnym momencie pewne rzeczy się zapamiętuje, ale przed każdymi zawodami warto sobie je przypomnieć. Zwłaszcza jak ktoś nie ma dobrej pamięci. Przed igrzyskami więc zawsze oglądam znów walki rywali.

W porównaniu z wcześniejszymi igrzyskami paralimpijskimi teraz wprowadzono jedną zaskakującą rzecz, która może stanowić większe zagrożenie. Nie będzie dotychczasowej fazy grupowej, po której następowała faza pucharowa. Teraz od razu będzie system pucharowy, z rozstawieniem na podstawie rankingu. To coś nowego. Zobaczymy, jak to wypali. Ja mam wątpliwości.
Te wątpliwości wynikają z faktu, że nie będzie już elementu większego bezpieczeństwa, czasu na ewentualne rozkręcenie się w walkach fazy grupowej?

To też, ale jest jeszcze drugi element. Jest trochę zawodników – zwłaszcza z Chin – którzy są bardzo mocni, a nie jeździli na zawody, więc nie są wysoko w rankingu. Będą więc tu atakować bardziej z dołu i mogę na któregoś z nich trafić już w walce ćwierćfinałowej. To będzie to utrudnienie. Trzeba będzie być naprawdę od początku maksymalnie skoncentrowanym. Nie będzie miejsca na błąd już od początku.
Jest ktoś, kogo szczególnie wolałby pan uniknąć na swojej drodze? A przynajmniej przed finałem?

Każdy ma takiego przeciwnika. Najgroźniejsi wydają się dwaj Chińczycy. Jeden to złoty medalista z Tokio [Yanke Feng – red.], drugi pokazał w kwalifikacjach, że też jest bardzo groźni. Do tego jest również np. mocny zawodnik z Ukrainy. Może być kilka walk – że tak powiem – na ostrzu noża.
Wspomniał pan wcześniej o Grand Palais. Ta hala rzeczywiście robiła wrażenie podczas rywalizacji szermierzy w igrzyskach olimpijskich, którą pewnie pan oglądał w telewizji. Startował pan już tam kiedyś?

Tak, odbywały się tam mistrzostwa świata. To jednak było dawno temu (bodajże w 2010 roku) i mało z tego pamiętam. Ale rzeczywiście oglądałem teraz relacje z igrzysk, sala robiła niesamowite wrażenie. Pasuje do klimatu szermierki. Do tego publiczność, która się zna zasady. To fajne, jak kibice wiedzą, o co chodzi. To będą magiczne zawody i już się nie mogę ich doczekać.
Nie dość, że te igrzyska odbędą się w kraju kochającym szermierkę i w pełnej magii hali, to jeszcze równo 20 lat od wypadku na motocyklu, który zmienił pana życie. Złoty medal byłby wymarzonym przypieczętowaniem tej rocznicy?

Szczerze mówiąc, to nawet o tym nie myślałem… Na pewno byłoby to piękne zwieńczenie i fajna historia. Niezależnie od tej rocznicy złoto to moje największe marzenie.
Obecnie jest pan w stanie spojrzeć na to, co wydarzyło się w 2004 roku, już z większym dystansem? Stwierdzić, że złamanie w wieku 14 lat kręgosłupa sprawiło, że coś się w pana życiu skończyło, ale coś innego zaczęło?

Trudne pytanie. Na pewno tuż po wypadku nie wiedziałem, co mam zrobić ze swoim życiem. Zastawiałem się, dlaczego ja, dlaczego mnie to spotkało. Przewijało się przez głowę wiele takich pytań bez odpowiedzi. Z czasem na pewno zacząłem inaczej do tego podchodzić i stwierdzać, że może ma to jakiś sens. Biorę udział w zajęciach z dziećmi na temat bezpieczeństwa i tych dotyczących sportu paralimpijskiego. Wtedy myślę sobie, że może to wszystko też było po coś – bym mógł dzielić się z innymi swoim doświadczeniem. Więc można tak rzeczywiście powiedzieć – coś się wtedy skończyło, a coś innego zaczęło.
Nie zapominajmy, że dzięki szermierce na wózkach poznał pan też żonę, a w meczu o brązowy medal paralimpijski w Rio de Janeiro pokonał pan przyszłego wtedy jeszcze teścia – Grzegorza Plutę. Podobno tuż przed tą walką pojawił się zakład, że kto przegra, ten płaci za wesele. Teść wywiązał się z niego?

Ten zakład to był żart z mojej strony. W półfinale teścia było sporo emocji po decyzjach sędziów. Były tam dziwne sytuacje. Przykro mi było, że spotkało go to w tak ważnej walce. Był pełen złości, co łatwo zrozumieć. Chciałem więc nieco rozluźnić atmosferę i stąd ten zakład. Żonę poznałem podczas zgrupowania przed igrzyskami w Londynie, a podczas kolejnych była już moją narzeczoną. Teść był zaś moją inspiracją, miał wielkie sukcesy – wywalczył choćby złoto paralimpijskie w 2012 roku. Podpatrywałem go – tak jak inni – w swoich początkach z szermierką i to od niego najwięcej się uczyłem. Teraz jest trenerem i ma swoich zawodników. Mimo że nie pracujemy razem, to nie da się oczywiście uniknąć rozmów o szermierce. Mam nadzieję, że dołożę do rodzinnego dorobku kolejny krążek.

Similar Posts

Leave a Reply