Panie Wiktorowski, nie ma co się oburzać. Świątek sama pokazała, jak jest
Tomasz Wiktorowski podczas starcia Igi Świątek z Jessiką Pegulą w ćwierćfinale US Open wydawał się coraz bardziej zirytowany, bo jego tenisistka nie stosowała się do wskazówek. Polka bardziej skupiała się na negatywnych emocjach w kierunku boksu niż analizowaniu tego, co się dzieje na korcie. Niestety, analiza i wyciągnie wniosków w trakcie meczu to elementy gry, z którymi Świątek ma ogromny problem – pisze Filip Modrzejewski ze Sport.pl.
Po igrzyskach olimpijskich Tomasz Wiktorowski, szkoleniowiec Igi Świątek, powiedział w wywiadzie dla WP SportoweFakty: – Odnoszę się do opinii ludzi, których cenię, szanuję i którzy są dla mnie autorytetami. Nie odnoszę się jednak do komentarzy ludzi, którzy siedzą w jednym miejscu, nie byli wybitnymi zawodnikami lub nie prowadzili zawodników grających na najwyższym poziomie, nie znają realiów obecnego touru tenisowego, nie widzą tego, jak pracujemy, nie mają pojęcia, z jakimi problemami zmagają współcześnie tenisiści, a swoją wiedzę o współczesnym tenisie czerpią z przekazów medialnych i zajmują się tylko “opowiadaniem” o tenisie, patrząc w ekran telewizora.
Zobacz wideo Przegląd szkockiej prasy przed meczem Ligi Narodów, a w niej… Iga Świątek i Ted Lasso!
Panie Wiktorowski, nie ma co się oburzać. Świątek sama pokazała, jak jest
Była to odpowiedź na przytoczone przez dziennikarza słowa Lecha Sidora – trenera tenisa, a od dłuższego czasu także komentatora w Eurosporcie – który po półfinałowej porażce z Qinwen Zheng w Paryżu zarzucał Świątek i jej teamowi, że wychodzi na mecz bez planu B. Nie był to nie pierwszy raz, kiedy eksperci sygnalizowali takowy problem polskiej tenisistki, po środowej porażce liderki rankingu w ćwierćfinale US Open z Jessiką Pegulą sytuacja się powtarza.
“Świątek, jak często, gdy jej nie idzie, zdawała się wybierać raczej bicie głową w mur z nadzieją, że ten w końcu pęknie, niż szukała innych opcji, planu B. Możliwe, że z kimś gorzej dysponowanym niż Pegula Świątek by ten mecz odwróciła, trwając przy swoim planie A. Ale Pegula po słabej pierwszej części sezonu ma teraz dobry czas – po igrzyskach wygrała 14 z 15 meczów. Co bardzo poprawia jej bilans sezonu (obecnie 35:11), a przede wszystkim daje jej pierwszy w karierze awans do półfinału turnieju wielkoszlemowego (w siódmej próbie!)” – analizował na gorąco Łukasz Jachimiak ze Sport.pl.
Mój redakcyjny kolega ma tutaj całkowitą rację, zwłaszcza w kontekście dwóch pierwszych zdań, albowiem próba jeszcze mocniejszej, jeszcze bardziej agresywnej gry to często jedyny pomysł Polki na problemy podczas meczu. Ale w starciu z Pegulą wielokrotnie – nawet z perspektywy telewidza – słyszeliśmy słuszne wskazówki od Wiktorowskiego. “Zagraj swój forhend do jej bekhendu”, “wejdź na przebicie” – to tylko niektóre komunikaty od trenera do zawodniczki, która w całym meczu popełniła 41 niewymuszonych błędów.
Wiktorowski próbował doradzać Świątek, jak wyjść z impasu, ale z czasem wydawał się coraz bardziej zirytowany, bo tenisistka nie stosowała się do jego zaleceń w perspektywie dłuższej niż raptem parę kolejnych punktów. Polka bardziej skupiała się na negatywnych emocjach w kierunku boksu niż analizowaniu tego, co się dzieje na korcie. Niestety, ta analiza i wyciąganie wniosków w trakcie meczu to element gry, z którym nasza tenisistka ma ogromny problem. Tego nie dowodzi tylko starcie z Pegulą na Flushing Meadows, ale także m.in. tegoroczny Australian Open. Może więc plan B jest, ale gorzej z wdrożeniem go w życie?
Brak wielkoszlemowego półfinału poza Paryżem to ogromna porażka
Przecież odwrócenie losów meczu lub nawet zmiana obrazu gry często nie wymaga przewrotu taktycznego o 180 stopni. Czasem to po prostu zmiana tempa, odsunięcie się od linii końcowej, podniesienia piłki i nadanie jej innej rotacji – to są rzeczy, które Świątek robiła już niejednokrotnie. Ale z drugiej strony – czyni to nieregularnie, są mecze, w których tego bardzo brakuje.
I właśnie przez to wiele porażek Świątek wygląda bardzo podobnie. Polka przegrywa rzadko – mecz z Pegulą to dopiero ósmy przegrany w tym roku – ale jeśli już, to z przytupem. Często bije rekordy niewymuszonych błędów, często powtarza to, co złe. Rywalki już poradziły sobie ze strachem, jaki generowała liderka rankingu swoim fizycznym i mocnym tenisem – w środę pokazała to Amerykanka, ale coraz częściej nawet niżej notowane przeciwniczki stawiają Polce opór. To jest naturalne, lecz niepokój budzi fakt, iż za łatwo wytrącają one Świątek. To udało się m.in. Kamilli Rachimowej w pierwszej rundzie US Open – Polka ją pokonała, ale grała słabo.
Brak półfinału wielkoszlemowego poza Paryżem to ogromna porażka tak dominującej liderki rankingu. To zrozumiałe, że Świątek w turniejach, w których nie ma tak bogatej historii sukcesu, m.in. w Australian Open, wychodzi na kort z mniejszą pewnością siebie niż na Roland Garros, ale zdecydowanie zbyt łatwo rywalki wytrącają ją z odpowiedniego trybu. W końcu nie bez kozery liczymy jej kolejne tygodnie na szczycie WTA, porównując ją z legendami dyscypliny, i chyba można liczyć na większą stabilność w mentalnym nastawieniu Polki.
W maju, po triumfie Świątek w turnieju na kortach ziemnych w Madrycie, napisałem, że to wyjątkowy sukces, bo polska tenisistka w końcu wygrała w mniej komfortowych dla siebie warunkach. “To oczywiście wielka sprawa, że Polka do perfekcji opanowała sztukę zwyciężania ‘na swoim terenie’ (chwała jej za to!), ale skoro liczymy jej demolki do zera czy liczbę tygodni na fotelu liderki, gdzie przekroczyła już setkę i goni prawdziwe legendy, to już należało wymagać także czegoś więcej. Przekroczenia pewnego rubikonu. Tak właśnie przechodzi się do historii!” – stwierdziłem. Liczyłem, że to będzie takowe otwarcie. Niestety, Polka wciąż wygrywa te same turnieje. W tym sezonie powtórzyła sukcesy w Dosze, Indian Wells, Rzymie i Roland Garros. W ciągu ostatnich dwóch lat jedynie Madryt to nowe miejsce na karierowej mapie tytułów. Na progres i zwycięstwa na nowym dla Świątek terenie trzeba będzie poczekać do przyszłego sezonu.