Takiej Świątek jeszcze nie widzieliśmy. Rakietą w siatkę, a potem łzy. I te słowa
Sfrustrowana Iga Świątek uderzająca rakietą o siatkę i mająca ochotę rzucić nią o kort to rzadki widok. Ale tak właśnie było podczas słabego w jej wykonaniu ćwierćfinału US Open. Po przegraniu którego z jej oczu poleciały łzy. – Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego mój serwis nie funkcjonował. (…) Nie wygrasz, jeśli popełniasz aż tyle błędów. To moja wina – przyznała polska tenisistka.
Kibice i eksperci szykowali się na tenisowe święto. Tego jednak nie było, bo Polka zagrała zdecydowanie słabiej niż do tego przyzwyczaiła i niż prezentowała się w trzech wcześniejszych meczach w Nowym Jorku. 41 niewymuszonych błędów miało odzwierciedlenie w wyniku – przegrała z bardzo dobrze dysponowaną rywalką 2:6, 4:6. Polka potrzebowała dłuższej chwili, by ochłonąć i dopiero porozmawiać z dziennikarzami. Przy okazji jednego pytania nawet się uśmiechnęła, choć ogółem do śmiechu jej nie było.
Zobacz wideo Iga Świątek wysłała specjalną wiadomość do siatkarzy
Świątek mówi wprost: to moja wina. Polka opowiada o Peguli
Dwa pierwsze gemy serwisowe zakończone podwójnym błędem, po chwili wynik 0:4 i zaledwie 36 proc. trafionego pierwszego podania w secie otwarcia. Nie tego spodziewali się fani Świątek, która w poprzednim meczu zbierała pochwały m.in. właśnie za serwis. Kiedy Polka zorientowała się, że coś w jej grze tego dnia poważnie szwankuje?
- Prawdopodobnie, gdy przegrywałam 0:4 w pierwszym secie. Starałam się wykonywać na korcie tę samą pracę co zwykle. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego mój serwis nie funkcjonował. Trudno mi było znaleźć właściwe rozwiązanie – zaznaczyła Świątek.
W przeszłości nieraz ten element nie był jej mocną stroną i stale na nim pracuje z trenerem Tomaszem Wiktorowskim. Gdy tak wyraźnie ją zawodził na początku pierwszej partii pojedynku z Pegulą, to wracała myślami do dawnych czasów. Ale teraz sama dodała, że sytuacja nie była taka sama jak wtedy.
- Z jednej strony powtarzałam sobie, że wciąż jestem w stanie dobrze grać z głębi kortu. I że w wielu turniejach nie serwowałam dobrze, a mimo to byłam w stanie wygrać. Ale prawdopodobnie nie znalazłam właściwego rozwiązania, bo nie byłam w stanie nałożyć presji moim podaniem. Poza tym nie byłam na tyle regularna z głębi kortu, by sobie tym pomóc. Nie wygrasz, jeśli popełniasz aż tyle błędów. A ja je robiłam. To moja wina – podkreśliła.
Choć Pegula nigdy wcześniej nie awansowała do półfinału w Wielkim Szlemie (miała dotychczas bilans w ćwierćfinałach 0-6) i miała niekorzystny bilans w meczach ze Świątek (3-6), to spodziewano się, że może sprawić teraz faworytce problemy. Amerykanka ma świetną passę tego lata – przed przyjazdem do Nowego Jorku triumfowała w Toronto, a zaraz potem w Cincinnati dotarła do finału. W US Open przez cztery wcześniejsze rundy przeszła jak burza.
- Nigdy nie jest łatwo mierzyć się z Jessie. Grana przez nią piłka jest trudna, bo dość płaska i leci nisko. Ale nie powiedziałabym, że wiele zmieniła, bo niemożliwa była zmiana stylu gry. Z pewnością była bardziej solidna ode mnie i robiła znacznie mniej błędów, a w związku z tym wywierała presję. Zwykle jestem w stanie odeprzeć ją, ale dziś zbyt wiele razy się myliłam – podsumowała szczerze 23-latka.
“Trudno o małe oczekiwania, gdy każdy od ciebie czegoś oczekuje”
Przed rozpoczęciem US Open zwracała uwagę na to, jak trudny był dla niej ubiegłoroczny występ w tej imprezie. Przystępowała do niej jako obrończyni tytułu. Teraz od początku mówiła, że jej oczekiwania nie są aż tak wygórowane jak wtedy, kiedy dużo myślała o obronie punktów i pozycji pierwszej rakiety świata.
- Zawsze staram się mieć niższe oczekiwania, bo wiem, że każda z nas może wygrać ten turniej i nie będzie łatwo. Poza tym mam poczucie, że gdy mam duże oczekiwania, to nigdy nie gram dobrze. Dlatego też staram się je obniżyć. To nie tak, że są po prostu małe, bo trudno o to, gdy każdy od ciebie czegoś oczekuje i wiesz, że możesz mieć grę, która umożliwia dobry występ. Ale pamiętam, jak było rok temu. Nie zamierzam oczekiwać od siebie, że będę zawsze wygrywać. Bardziej skupiam się na samej pracy. Wszyscy dookoła – w tym wy, dziennikarze – mówią o wynikach i pytają o to, jaki jest mój cel. Wygranie finału czy półfinału, a to tak nie wygląda. Nie zaczynam turnieju z taką myślą. Nie oczekuję od siebie konkretnych wyników, a pracy i rozwiązywania problemów, które się pojawią. W poprzednim sezonie odczuwałam presję i niepokój związany z pozycją liderki światowego rankingu i poczuciem, że mogę ją stracić. Teraz nie dawało mi się to tak mocno we znaki. Czuję się teraz dojrzalsza w kontekście niemyślenia o rankingu i punktach – zaznaczyła Świątek.
W tym sezonie okres poprzedzający US Open był inny niż rok temu także za sprawą igrzysk. Ze względu na rywalizację o olimpijskie medale w Paryżu Świątek po zakończeniu sezonu trawiastego wróciła na korty ziemne, by dopiero potem przenieść się tradycyjnie o tej porze roku na “beton”. Czy miało to wpływ na jej wynik w Nowym Jorku, gdzie teraz wiele wielkich gwiazd szybko odpadło?
- Z pewnością wiązało się to z tym, że rozegrałam teraz o jeden turniej mniej na kortach twardych, miałam nieco mniej czasu na grę na tej nawierzchni. Może to miało znaczenie. Ale szczerze mówiąc, to nie mam na tyle doświadczenia, by to wiedzieć – stwierdziła Polka.
Zarówno przed rozpoczęciem US Open, jak i w trakcie dziennikarze nieraz wracali w rozmowie z nią do wątku napiętego kalendarza. Świątek zwracała nieraz uwagę na zbyt dużą jej zdaniem liczbę obowiązkowych turniejów, co ma powodować narastające zmęczenie. Teraz, po jej ostatnim meczu w Nowym Jorku, jeden z przedstawicieli mediów spytał ją, czy brałaby pod uwagę zrobienie sobie dłuższej przerwy, by odpowiednio odpocząć.
- Nie sądzę, by to miało sens. Jak wypadasz z touru, to dość ciężko potem wrócić – zaznaczyła z uśmiechem Polka.
Po chwili zaś dodała, że nie chce robić przerwy. – Mogłoby być nieco łatwiej, ale trzymam się swojego harmonogramu. Odnosząc się do tego tematu, miałam na myśli wyłącznie turnieje obowiązkowe, których dotyczą określone zasady. Jestem gotowa grać do listopada, o ile nie nabawię się kontuzji – zastrzegła pierwsza rakieta świata.