Polski mistrz grzmi w sprawie Radosława Piesiewicza. I mówi nam: to nieuczciwe!
Nad Radosławem Piesiewiczem roztaczają się coraz ciemniejsze chmury, a na jaw zaczęła wypływać jego najpilniej strzeżona tajemnica. Tajemnica, o której w ogóle nie powinno być mowy. Robert Korzeniowski w rozmowie z nami podkreśla, że pensja prezesa PKOl-u powinna być “przedmiotem i publicznej informacji, i konsensusu zarządu”. A o działaniach Piesiewicza przed igrzyskami olimpijskimi mówi wprost — to jest takie nieuczciwe namawianie innych do poniesienia wydatków, licząc, że te podmioty się o tym nie dowiedzą. — To nie jest zgodne z fair play ani biznesowym, ani sportowym — słyszymy.
— Jeżeli informacje dotyczące pensji prezesa Piesiewicza się potwierdzą, to oznacza, że pan prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego zarabia więcej niż prezes Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Robi wrażenie, prawda? — pyta na naszych łamach Sławomir Nitras
O komentarz w sprawie Radosława Piesiewicza zapytaliśmy Roberta Korzeniowskiego. A ten już na początku mówi o "nieuczciwym namawianiu innych do poniesienia wydatków"
— Trzeba mierzyć siły na zamiary, wiedzieć, jakimi środkami się dysponuje i dopiero wtedy mówić, że na coś nas stać i co tak naprawdę możemy zrobić. A tu widzimy takie funkcjonowanie dworskie ponad miarę. To zawsze źle się kończy — nie ukrywa czterokrotny mistrz olimpijski
– Proszę pamiętać o jednej rzeczy: na końcu pan Piesiewicz przyszedł do Ministerstwa Sportu, powiedział, że mu zabrakło na stroje, i poprosił, żeby go wesprzeć w zakupie – powiedział w rozmowie z Magdaleną Rigamonti Sławomir Nitras, który przekazał na ten cel w ostatniej chwili ponad milion złotych. Co więcej, prezes PKOl miał zwrócić się do prezydenta Andrzeja Dudy i powiedzieć “panie prezydencie, a niech tam nam pan fundnie samoloty rządowe do Paryża”. O komentarz do najnowszych doniesień dotyczących Radosława Piesiewicza poprosiliśmy Roberta Korzeniowskiego, czterokrotnego mistrza olimpijskiego w chodzie sportowym. Ten nie ukrywa, że taka sytuacja “nie jest zgodna z fair play ani biznesowym, ani sportowym”.
— To jest takie nieuczciwe namawianie innych do poniesienia wydatków, które jest niezasadne. W dodatku licząc na to, że te podmioty się o tym nie dowiedzą. Bo jeżeli chodzi o wydatki związane z przelotami, to zwracanie się do prezydenta o wsparcie tutaj oczywiście brzmi prestiżowo. Oczywiście, zdarzały się incydenty, gdy ktoś leciał z prezydentem, natomiast to nie miało charakteru rozwiązań systemowych. Na to zawsze były organizowane środki w porozumieniu, najczęściej z naszym narodowym przewoźnikiem — komentuje sytuację związaną z przelotem sportowców do Paryża Robert Korzeniowski.
Zobacz także: Nitras wszedł do ministerstwa i sprawdził, co zrobił PiS. Spore zaskoczenie
— Co do strojów, to jeżeli chwalimy się tym, że mamy podpisaną znakomitą umowę z jedną i drugą firmą sportową, odzieżową i nagle zwracamy się do ministerstwa o dofinansowanie, to też budzi poważne wątpliwości. W takim razie o co chodzi z tymi kontraktami? — zastanawia się wielokrotny mistrz olimpijski.
— I dlaczego jest tak źle, skoro jest aż tak dobrze, jak ogłasza prezes PKOl? Myślę, że ostatecznie też sponsorzy czy partnerzy PKOl powinni być wyprowadzeni z błędnego myślenia, że środki, które oni przeznaczali, w jakikolwiek sposób służyły przygotowaniu sportowców. Taką rolą nie jest statutowa misja PKOl-u, tylko jest to przygotowanie reprezentacji do wyjazdu i edukacja olimpijska, prowadzenie dyplomacji międzynarodowej. To są te działania i tutaj nie było wprost przełożenia. W związku z tym, te środki powinny pójść na przygotowanie wyjazdu, ubranie ekipy, zbadanie, jakie są bazy treningowe, za które tak naprawdę i tak płacą związki sportowe. Te środki powinny przynajmniej pójść na to, żeby te bazy treningowe pod Paryżem czy we Francji, gdziekolwiek by nie były, były częścią tej struktury wyjazdowej. Nie chcę tutaj wymyślać zadań, natomiast to brzmi jak takie chodzenie od punktu A do punktu B i C z nadzieją na to, że żaden z tych punktów nie skomunikuje się z drugim i że koniec końców nikt nie wystawi za to choćby nawet takiego moralnego rachunku. To nie jest zgodne z fair play ani biznesowym, ani sportowym — dodaje Robert Korzeniowski.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Wątpliwości w sprawie zarobków Radosława Piesiewicza. “Kwestia informacji publicznej”
Nad Radosławem Piesiewiczem roztaczają się coraz ciemniejsze chmury, a na jaw zaczęła wypływać jego najpilniej strzeżona tajemnica. Natomiast sam Polski Komitet Olimpijski (PKOl) znalazł się pod ścisłą kontrolą administracji państwowej. — Jeżeli informacje dotyczące pensji prezesa Piesiewicza się potwierdzą, to oznacza, że pan prezes PKOl-u zarabia więcej niż szef MKOl-u — mówi w rozmowie z nami minister sportu Sławomir Nitras. A Robert Korzeniowski nie ukrywa, że jego zdaniem pensja Piesiewicza na takim stanowisku powinna być jawna.
Polecamy: Radosław Piesiewicz na językach. Przybywa powodów do dyskusji
— Nie wiem, czy ktokolwiek poza samym prezesem albo nie wiem, jakąś osobą z jego najbliższego otoczenia, miał wyobrażenie, na co idą środki z PKOl. Jak wygląda alokacja tego budżetu w skali roku olimpijskiego, w tym płacy dla prezesa? Jestem jak najdalszy od tego, by twierdzić, że ludzie powinni pracować za darmo, natomiast jeżeli mamy do czynienia z organizacją zaufania publicznego, to kwestia płacy powinna być przedmiotem i publicznej informacji, i konsensusu zarządu, tudzież tych, którzy wspierają taką organizację. I wtedy jest fair. A dzisiaj mamy jakieś tematy niedopowiedziane — nie ukrywa Korzeniowski.
Robert Korzeniowski ze złotym medalem olimpijskim w Atenach.
Robert Korzeniowski ze złotym medalem olimpijskim w Atenach. (Foto: Donald Miralle / Staff / Getty Images)
— Dzisiaj obracamy się w sferze domniemań tudzież faktów, które budzą poważne wątpliwości. Takim faktem jest właśnie proszenie o dofinansowanie w sytuacji, kiedy najpierw prezes Piesiewicz chwali się, że ma fantastyczny budżet i sukcesy biznesowe, a potem się okazuje, że chyba za dużo wydano na coś, co nie powinno mieć miejsca. Podam tutaj choćby nawet słynne przeloty i salony VIP czy też moim zdaniem bardzo, bardzo mocno przerośnięty budżet nawet tej dolnej granicy, o której się mówi w przypadku Domu Polskiego. Trzeba mierzyć siły na zamiary, wiedzieć, jakimi środkami się dysponuje i dopiero wtedy mówić, że na coś nas stać i co tak naprawdę możemy zrobić. A tu widzimy takie funkcjonowanie dworskie ponad miarę. To zawsze źle się kończy. Tym bardziej, jeżeli jeszcze ono się odbywa kosztem innych podmiotów, które świadczą usługi publiczne takie jak Kancelaria Prezydenta czy Ministerstwo Sportu. Dla mnie to jest jakiś ciekawy paradoks — podkreśla nasz rozmówca.
12 mln z publicznego budżetu. Robert Korzeniowski był w środku. “To ponad miarę”
— Naprawdę w takim miejscu, za takie pieniądze? I pytanie: dla kogo? – zastanawiał się Robert Korzeniowski, mówiąc o Domu Polskim w Paryżu. Temat budzi spore kontrowersje i nie brakuje podobnych głosów, sugerujących, że taka inwestycja to wielka przesada. Inaczej twierdził jednak Radosław Piesiewicz, prezes PKOl, którego zdaniem warto było wydać 12 mln zł z publicznego budżetu. Korzeniowski podkreśla jednak, że jest to minimum 12 mln i dodaje, że takie przedsięwzięcie jest potrzebne, ale w zupełnie innej formie.
— Żeby było jasne, ja uważam, że przedsięwzięcie o charakterze Domu Polskiego jest potrzebne polskiemu olimpizmowi i Polsce w ogóle, pod warunkiem, że jest na to pomysł związany także z dyplomacją sportową, z biznesem. Struktura samofinansująca się i nie funkcjonująca w sytuacji, kiedy są gdzie indziej niezaspokojone potrzeby, wydawanie ogromnych środków, które mogą być lwią część budżetu szkoleniowego, całkiem poważnego związku sportowego na to, żeby mieć i rezydencję prezesa i świetne miejsce, bardzo eleganckie na przyjmowanie gości PKOl-u to działanie ponad miarę — podkreśla czterokrotny mistrz olimpijski.
Radosław Piesiewicz
Radosław Piesiewicz (Foto: Anna Klepaczko, Tomasz Markowski / newspix.pl)
— O ile mam dobre informacje, to nie znajduję tam przejawów działania dyplomacji polskiej na gruncie Domu Polskiego. Jakichś formalnych czy nieformalnych spotkań, które miały miejsce o charakterze szerszym niż przyjmowanie naszych medalistów z medalami czy goszczenie prezesów związków i ich gości. Tam jeszcze można było sobie kupić dosyć tanią miejscówkę na najedzenie się i na picie dla kibica, który tam przychodził, bo 30 euro kosztowało wejście. Całkiem dobra stawka moim zdaniem na zaspokojenie potrzeb turysty w Paryżu. Tylko nie do końca o to chodzi. Tam miał się zjawić ambasador Francji, czyli podstawowy partner Polski, jeżeli chodzi obecność w Domu Polskim. No i nawet do tej wizyty nie doszło. Ja już nie mówię o współpracy z MSZ-em, żeby to był naprawdę Dom Polski, a nie dom prezesa PKOl-u i jego drużyny. Chciałbym, żeby taka inicjatywa była kontynuowana, ale w bardziej przemyślany i być może nieco skromniejszy sposób. Tam, gdzie to ma sens, i tak jak to powinno zostać zaproponowane też i środowisku olimpijskiemu, i też w ścisłej współpracy z instytucjami powołanymi do promocji Polski i kultury polskiej, spraw międzynarodowych. Tutaj powinna nastąpić pełna synergia — podsumowuje Korzeniowski.