Thurnbichler pożegnał się i nagle wyszedł z sali. Polscy skoczkowie dostali zakaz
Polski Związek Narciarski bardzo rzadko organizuje konferencje prasowe. Gdy tak się dzieje, zazwyczaj chodzi o coś poważnego. Ostatnim razem, gdy zrobiono spotkanie z mediami o podobnym charakterze, ogłoszono współpracę Kamila Stocha z jego nowym prywatnym sztabem w zeszłym roku, wiosną. Zarówno wtedy, jak i teraz, wszyscy mogli się już spodziewać, co usłyszy się na miejscu.
Zobacz wideo Polscy skoczkowie mają nowego trenera. Thurnbichler się pożegnał
Sam o sprawie możliwego odejścia Thurnbichlera słyszałem już od kilkunastu dni. To nie były oficjalne głosy, jedynie plotki i zapewnienia, że coś może być na rzeczy. Nikt nie chciał jednak niczego potwierdzać. Nie przed końcem zimy. Wiadomo było jednak, że takie mogą się pojawić w Planicy. Finał sezonu zawsze sprawia, że podchodzi się luźniej nie tylko do skoków, ale też do wypowiedzi po zawodach. Zazwyczaj traktowanych z rezerwą, z językiem trzymanym raczej za zębami. W Słowenii wszystko staje się jasne, a zawodnicy i działacze zaczynają mówić o wiele więcej niż zazwyczaj.
Ogłoszenie decyzji dotyczących najbliższej przyszłości polskich skoków miało nastąpić później. Zapewne w kwietniu, z dopełnieniem szczegółów dopiero w maju, przy opublikowaniu kadr na nowy sezon. Skończyło się inaczej. Thurnbichler i Małysz ogłosili, że Austriak nie będzie kontynuował pracy z reprezentacją już teraz, w trakcie finału PŚ.
Małysz przeszedł się na spacer. Wrócił do hotelu na najważniejszą konferencję od lat
I to w tym samym hotelu, w którym poprzedniego wieczoru szkoleniowiec ogłosił wieści w sprawie swojej przyszłości innym trenerom. To jeden z nich później zdradził je Sport.pl i poinformowaliśmy o nich w piątek rano, jeszcze zanim wszystko zostało potwierdzone.
W drodze do Kompasu – centralnego punktu całego finału PŚ w Kranjskiej Gorze niedaleko planickiej doliny, gdzie śpią całe kadry i wszyscy działacze i skąd akredytowane osoby jeżdżą busami i vanami na skocznię, który wybrano na miejsce konferencji – spotkałem Adama Małysza. Prezes PZN udał się na krótki spacer. “Pogadamy tam” – rzuciliśmy do siebie, wskazując na wejście do hotelu. Ja do niego ruszyłem, a sam Małysz poszedł w drugą stronę. Chyba jeszcze trochę przewietrzyć umysł. Do najważniejszej konferencji prasowej w polskich skokach od lat pozostawało niespełna pół godziny.
Małysz nie wyglądał jednak na zmartwionego. Raczej na pewnego siebie. W końcu to, co za chwilę trzeba było ogłosić mediom i kibicom, on sam wiedział już od dłuższego czasu. I zdążył się do tej decyzji przekonać. Bo ona początkowo była głównie głosem zarządu PZN i skoczków. Ale Małysz koniec końców też miał dojść do podobnego wniosku – że Thomas Thurnbichler już nie powinien dalej prowadzić polskiej kadry. Małysz bardzo chciałby, żeby pozostał w polskich skokach. Ale już nie w tej roli. Zaproponował mu “tylko” prowadzenie kadry juniorów, a Austriak ma podać, czy taka oferta go interesuje do 6-7 kwietnia.
Te blisko pół godziny przed konferencją w niewielkiej salce naprzeciwko recepcji i tuż obok jadalni hotelu Kompas zaczęli się zjawiać polscy dziennikarze, ustawiono jeden ze stołów i znaleziono dla niego biały obrus, który załatwiła obsługa. A przestrzeń na stole szybko zapełniła się mikrofonami. Obok przechadzał się Paweł Wąsek, a z zainteresowaniem na całe zgromadzenie wewnątrz przez przeszkloną ścianę zaglądał były trener polskich skoczkiń Harald Rodlauer.
Thurnbichler nagle opuścił salę. To tam się spieszył
Pierwszy po dziennikarzach do pomieszczenia wszedł Thurnbichler. Rzucił wszystkim “Cześć” ze swoim charakterystycznym akcentem, a potem usiadł za stołem i dopytywał, kiedy może ruszyć konferencja.
Spotkanie zaplanowano bardzo spontanicznie. Najpierw usłyszeliśmy o nim w plotkach około g. 20 w czwartek. Dwie godziny później przyszła informacja z potwierdzeniem i ustaleniem miejsca spotkania trenera i prezesa PZN z dziennikarzami. Dla wielu z nas była zaskoczeniem, zwłaszcza że dziennikarze byli wtedy już długo po głównej części pracy tego dnia finału Pucharu Świata w Planicy. Pierwotnie wszystko miało zostać zakomunikowane dość tradycyjnie – w rozmowach po ostatnim konkursie sezonu. Być może wtedy zostałoby zaplanowane jakieś spotkanie z mediami? A tymczasem zrobiono je o 10:30 w piątek.
Thurnbichler zjawił się na miejscu kilka minut przed czasem. To dlatego spotkany przez nas na spacerze Małysz dołączył do niego nieco później. “Przywykłem do czekania na Adama” – śmiał się Thurnbichler. Gdy Małysz wreszcie się pojawił, to on rozpoczął konferencję i ogłosił najważniejsze konkrety – koniec współpracy Thurnbichlera z kadrą i nazwisko nowego trenera, którym został Maciej Maciusiak. Potem przekazał głos Thurnbichlerowi, który przekazał to, co sobie wcześniej przygotował – głównie podziękowania: najpierw dla kibiców, potem dla swojego sztabu, zawodników, związku i mediów. Na koniec poprosił dziennikarzy o uszanowanie tego, że sezon jeszcze się nie skończył, a zawodnicy chcieliby skupić się na zawodach. Czyli żeby nie zadawać im pytań o trenerów – skoczkowie dostali od niego zakaz odpowiedzi, żeby ta sprawa ich przesadnie nie obciążyła.
Potem Thurnbichler dołożył polskie “Dziękuję”, podali sobie z Małyszem ręce, a trener przy sporych brawach, wstał i nagle opuścił salę. W sali z dziennikarzami został tylko Małysz, który jeszcze długo odpowiadał na pytania.
Thurnbichler wyszedł dlatego, że spieszył się na spotkanie trenerów z Międzynarodową Federacją Narciarską (FIS). Dotyczyło sprawy sprzętu i zmian zasad w przyszłości, ale na razie nie udało nam się ustalić, jak szczegółowe informacje działacze przekazali sztabom. W głowie Thurnbichlera pewnie i tak myśli krążyły wokół innych tematów. Zaangażowania w pracę nigdy nie można było mu jednak odmówić i chce pozostać przy takim oddaniu do swoich zajęć do samego końca.
Ten ruch PZN powinien wykonać trzy lata temu. Nie byłoby największych sukcesów Thurnbichlera
Małysz musiał zmierzyć się z pytaniami dziennikarzy nie tylko o samą decyzję dotyczącą Thurnbichlera, ale i ogół sytuacji polskich skoków. Nie da się uciec od faktu, że taki ruch – zmiana trenera na niespełna rok przed igrzyskami – przynosi sporo niepewności. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że z wypowiedzi Małysza nie wynika, że zastępujący Thomasa Thurnbichlera Maciej Maciusiak przedstawił mu pełny plan na to, jak widzi swoją kadrę, przebudowany zespół, a tylko jego wstępny zarys. Co więcej, z tych słów coraz bardziej wybrzmiewa z nich, że taka konferencja prasowa już raz powinna się odbyć. Trzy lata temu.
Nie tylko pod kątem samego sportu – także zachowania obu stron, bo uścisk dłoni na koniec spotkania wygląda o wiele lepiej niż kłótnie przez wywiady w mediach, które pojawiły się w marcu 2022 roku.
Gdy zatrudniano Thurnbichlera i zwolniono Michala Doleżala, można było się zastanawiać, czy Austriak podoła zadaniu. Czy poradzi sobie jako młody trener, debiutujący w roli głównego szkoleniowca, mając w zespole trzy tak silne charaktery i sportowców z ogromnymi osiągnięciami, ale też doświadczeniem. I w wieku, w którym często coraz trudniej już o takie sukcesy. Dziś coraz łatwiej przychodzi ocena: nie podołał. Choć początkowo osiągał z nimi sukcesy i pierwszy sezon jego kadencji można zaliczyć do udanych, to później przyszedł wynikowy kryzys i coraz więcej popełnianych błędów. Cierpiało też zaufanie i relacje trenera z zawodnikami. To dlatego dziś widać jasno, że już wtedy przydałby się podział kadry. Thurnbichler, choć największe sukcesy osiągnął z Dawidem Kubackim, Piotrem Żyłą i próbując doprowadzić do nich także Kamila Stocha, prawdopodobnie nigdy nie powinien ich prowadzić.
Wtedy od początku do końca mógłby się skupić na prowadzeniu młodszych zawodników. Oczywiście Thurnbichler sam mógł odmówić Adamowi Małyszowi i zasugerować inną rolę już na samym starcie pracy w Polsce, ale pewnie nie pozwoliła mu na to ani spora ambicja, ani korzyści płynące z wyboru na wyższe stanowisko – także te finansowe. Teraz – jak to w Polsce, po szkodzie – da się jednak zauważyć, że Stochowi, Kubackiemu i Żyle na dłuższą metę potrzebny był ktoś inny. Dziś nikt nie wie, co stałoby się, gdyby w 2022 roku PZN podjął inną decyzję. Możemy sobie tylko – znów, bardzo po polsku – pogdybać.
Seria niefortunnych zdarzeń i ratowanie tego, co może być nie do odratowania. Nagły ruch sterem w polskich skokach
Dziś PZN przestawia rozwiązanie, które ma wiele braków. I musi je mieć, bo jest rozpisywane na kolanie. Tuż przed najważniejszą imprezą czterolecia, z naciskami ze strony sponsorów czy ministerstwa sportu. Widać, że zarząd PZN, zawodnicy i wszyscy wokół środowiska polskich skoków chcieli znaleźć ofiarę sytuacji, w której te się znalazły. I nawet nie oceniając, czy odsunięcie Thurnbichlera od kadry jest słuszne, czy nie, trzeba powiedzieć, że zaproponowane rozwiązanie nie przynosi nic pewnego. Jest za tym za mało wizji, konkretnych szczegółów tego, jak ma wyglądać cała współpraca, żeby dało się to przyjąć jako przekonujący, wykonany z pełną świadomością konsekwencji ruch.
Związek idzie za wolą tych, którzy chcieli kogoś ukarać za to, jak duże braki powstały w polskich skokach nie z jego winy. Może i Thurnbichler nie potrafił funkcjonować w swoim własnym zespole, z zawodnikami, z którymi przez trzy lata powinien wypracować sobie o wiele więcej zaufania. Ale na koniec obrywa mu się głównie za problem, na który nie miał dużego bezpośredniego wpływu. Bo to, że polskie skoki są obecnie, gdzie są, to w żadnym razie nie kwestia, za którą odpowiedzialność można zrzucić na braki jednej osoby.
To bardziej konsekwencja błędów popełnianych przez dłuższy czas. Najpierw niezauważania tych błędów. A potem, gdy w związku już zrozumieli, w jak trudnym położeniu się znaleźli, także nieporadności w doborze rozwiązań.
Chciałbym wierzyć, że Maciejowi Maciusiakowi się uda. Że skoro i tak wszyscy wiedzieliśmy, że kiedyś zostanie trenerem polskiej kadry skoczków – a w moim przypadku naprawdę tak było – to teraz swoją szansę wykorzysta. Ale twierdzę, że o pewnych sprawach w PZN pomyślano za późno. A teraz trwa seria niefortunnych zdarzeń. Bardzo nieudolne ratowanie tego, czego być może nie da się już uratować. Przykro patrzy się z boku na to, jak ten statek zmierza na spotkanie z górą lodową. Niestety, coraz szybciej i za chwilę może już nie starczyć czasu na zmianę kursu.
Czy lepiej byłoby, gdyby w tym całym zamieszaniu Thurnbichler został, np. jeszcze na rok i dokończył swój kontrakt? Na to pytanie trudno odpowiedzieć i o czymś zapewnić. Raczej nie ma odpowiedzi, które w takich sprawach nie pozostawiają wątpliwości. Tak udałoby się na pewno ograniczyć chaos i zamieszanie. Thurnbichler wypełniłby to, co powinien. I po wszystkim można byłoby ocenić, czy polskie skoki potrzebują rewolucji na nowy cykl olimpijski. To, że wszystko dzieje się jeszcze w tym obecnym, przed igrzyskami w 2026 roku, pokazuje, jak wiele w tym środowisku jest wpływu z zewnątrz. Jak duże naciski się pojawiają i jak ważne dla wszystkich wokół polskich skoków jest powodzenie obecnej misji. Tej, którą właśnie przejmuje Maciusiak. I być może jak cienka jest granica w przypadku, gdyby ten statek zatonął. Pytanie: czy tak nerwowy ruch sterem na pewno mu pomoże, a nie jeszcze bardziej zaszkodzi?