Robert Lewandowski znów zamknął usta krytykom. Ale to już przesada
iga MistrzówPo tym zachowaniu Roberta Lewandowskiego kibiców Barcelony przeszły ciarki żenady
Czy Robert Lewandowski może zaliczyć mecz z Borussią Dortmund (4:0) do udanych? Oczywiście. Czy w pierwszej połowie największe zagrożenie pod bramką Barcelony miało miejsce po jego stratach? W rzeczy samej. Czy gdyby na drugą część gry już nie wyszedł, mógłby mieć uzasadnione pretensje do Hansiego Flicka? Niekoniecznie. Czy można doceniać jego strzeleckie popisy, a zarazem mieć zastrzeżenia do jego gry? Naturalnie. Czy kogoś taki występ Lewandowskiego zaskoczył? Chyba tylko tych, którzy jego mecze “oglądają” na Flashscorze. To właśnie oni chcą po takich meczach wręczać mu Złotą Piłkę. To przesada, choć ostatecznie jego szans bym nie przekreślał.
Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
- gol w tej edycji Ligi Mistrzów (tylko w dwóch edycjach miał ich więcej).
Ósmy sezon z co najmniej 40 bramkami w klubie (pierwszy w Barcelonie).
- ustrzelony rywal w Champions League (tylko Leo Messi upolował ich więcej — 40).
-
gol w fazie pucharowej tych rozgrywek (jedynie Cristiano Ronaldo i Messi mają ich więcej — odpowiednio 67 i 49).
Czwarty sezon z 10 bramkami w Lidze Mistrzów (tylko Cristiano i Messi mają ich więcej — siedem i pięć).
Pierwszy zawodnik w historii, który zdobył dwucyfrową liczbę bramek w jednym sezonie Ligi Mistrzów w barwach trzech różnych klubów.
99 goli w Barcelonie i 105 w Lidze Mistrzów.
Lewandowski znów przechodzi samego siebie. Na papierze wygląda to rzeczywiście znakomicie. Tylko czy aby na pewno ta szklanka jest do połowy pełna?
FC Barcelona — Borussia Dortmund 4:0. Skrót meczu:
Wokół Roberta Lewandowskiego już robiło się gorąco
Jakub Moder zdradził niedawno w rozmowie z FootTruckiem, że Lewandowski podzielił się z nim opinią, że hymn Ligi Mistrzów słyszany z murawy nie robi tak wielkiego wrażenia. Jednak bez dwóch zdań napastnik Barcelony przystąpił do środowego meczu z Borussią Dortmund, jakby to był jego pierwszy, a być może zarazem ostatni występ w tych prestiżowych rozgrywkach.
36-latek chciał w pewnym sensie zatrzeć to niekorzystne wrażenie z ostatnich meczów. Nie chodziło nawet o Ligę Mistrzów (trzy ostatnie występy bez gola), co jego ogólną dyspozycję. Popisy strzeleckie nie do końca idą w parze z kwestią przydatności dla drużyny. Choć to i tak pewien eufemizm.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
W środowy wieczór od początku rozpierała go energia. Już od pierwszych minut pokazywał się do gry, a koledzy z jego dostępności korzystali. Już w piątej minucie znakomicie rozkręcił akcję ofensywną Barcelony, podając do Fermina Lopeza piętą. Dwie minuty później zatrudnił Gregora Kobela mocnym strzałem pod poprzeczkę.
Jednak im dalej w las, tym było gorzej. Całościowo z pierwszej połowy nie mógł być zadowolony. A jej końcówkę miał po prostu jak z koszmarów. Najpierw przegrany pojedynek w środku pola z Emrem Canem, kilka szybkich podań piłkarzy Borussii i Serhou Guirassy staje oko w oko z Wojciechem Szczęsnym. Polski bramkarz leży już na murawie, Lewandowskiemu pół kariery musiało już przelecieć przed oczami, ale na szczęście reprezentant Gwinei nie trafia w piłkę.
Później Lewandowski zagrał niedokładnie z pierwszej piłki do Raphinhi na skraju pola karnego gości. Podający mu Alejandro Balde złapał się tylko bezradnie pod boki, a Hansi Flick ze zdenerwowania kopnął z całych sił niewidzialną kępkę trawy.
Robert Lewandowski trafia po raz pierwszy z Borussią:
Pretensje miał po chwili także Lamine Yamal. W 40. minucie Lewandowski oddał wymuszony strzał przewrotką, który nie miał prawa sprawić trudności Gregorowi Kobelowi. Tymczasem skrzydłowy Barcelony czekał już, by przymierzyć dokładnie z 16. metra.
Do kompletu należy dołożyć reakcję Frenkiego de Jonga. Holender zrobił minę w stylu: “ale się nam upiekło”. I w rzeczywistości tak było. Bo w doliczonym czasie pierwszej połowy Lewandowski stracił piłkę po kolejnym fizycznym pojedynku ze stoperem BVB, następnie Guirassy wpadł w pole karne, przełożył obrońcę i kropnął w boczną siatkę.
Gdyby więc Flick kazał polskiemu napastnikowi zostać w szatni w przerwie, nie byłoby to jakieś wielkie wynaturzenie. Jednak kolejny już raz w tym sezonie Lewandowski zrehabilitował się w drugiej połowie.
Lamine Yamal przyćmił Lewandowskiego
Polak potwierdził, że nadal może być panem i władcą pola karnego. Jeśli tylko dostanie dobre podanie i nie zacznie kombinować, można być pewnym poważnego zagrożenia dla bramki rywali.
Jednak druga połowa to nie tylko dwie zdobyte bramki, ale i kilka innych sytuacji, za które trzeba go docenić. W 64. minucie przejął bezpańską piłkę przed polem karnym, minął dwóch rywali, wpadł w “16” i uderzył mocno lewą nogą, tyle że w bramkarza.
Robert Lewandowski trafia po raz drugi z BVB:
Potem popisał się przytomną interwencją pod własną bramką, gdy wybił piłkę głową. Aż przyszła 77. minuta. Lewandowski przejmuje podanie na swojej połowie, piłka trafia do Raphinhi, ten zagrywa do Yamala, który czubkiem buta ustala wynik spotkania na 4:0.
Czy to wystarczający dorobek do zostania piłkarzem meczu? W wielu innych spotkaniach pewnie tak, ale — nie tylko moim zdaniem — nie w tym. Był tego wieczora piłkarz, który miał większy bezpośredni udział w bramkach (gol i dwie asysty Raphinhi), ale przede wszystkim był też zawodnik, który miał największy wpływ na grę Barcelony.
Hiszpanie oszaleli po nokaucie Barcelony w Lidze Mistrzów. Naprawdę to napisali
To Yamal był motorem napędowym Dumy Katalonii. To on znakomicie wypatrzył Raphinhę w polu karnym, dzięki czemu Brazylijczyk zaliczył później asystę przy bramce Lewandowskiego. To on też wyprowadził akcję, po której piłkę przy drugim trafieniu Polakowi wyłożył Fermin.
17-latek znów wspiął się na niebotyczny poziom. Tym razem mniej było kombinowania czy grania pod publiczkę. A jeśli już na piłkarskie fajerwerki się decydował, to zazwyczaj wybierał efektywne rozwiązania. Ot, jak chociażby w piątej minucie.
Raphinha wciska piłkę do siatki na linii bramkowej:
Najpierw efektowną sztuczką zarezerwowaną dla największych magików minął Ramy’ego Bensebainiego, po czym przymierzył niecelnie w kierunku dalszego słupka. Z pretensjami ruszył do niego Lewandowski, ale chyba nikt inny na stadionie nie miał młokosowi za złe, że taką akcję postanowił wykończyć sam.
Jeśli więc po pierwszym meczu z Benficą w 1/8 finału Ligi Mistrzów nie brakowało głosów, że Pedri powinien oddać statuetkę dla najlepszego piłkarza Szczęsnemu, to po środowym meczu Lewandowski powinien to zrobić w stosunku do Yamala.
Tylko czy ma to aż takie znaczenie? 17-latek takich trofeów się jeszcze nazdobywa. To oczywiście miły, ale wciąż tylko dodatek. Nie ma co się na nim skupiać, skoro na horyzoncie pojawiają się znacznie poważniejsze cele.
Robert Lewandowski i Złota Piłka? Na teraz bez szans
W takiej formie Barcelona jest głównym faworytem do końcowego triumfu w Lidze Mistrzów. W sezonie, w którym nie ma wielkich reprezentacyjnych turniejów, to właśnie te rozgrywki będą kluczowe w kontekście głosowania w plebiscycie Złotej Piłki.
Choć nawet bez ostatecznego zwycięstwa Barcelony to właśnie między jej piłkarzami powinna rozstrzygnąć się kwestia tej nagrody. Mam jednak smutną wiadomość: wśród faworytów do jej zgarnięcia nie ma Lewandowskiego.
Przyczyna jest prosta. Jak sama nazwa wskazuje, to nagroda dla najlepszego piłkarza, a nie strzelca. Dla snajperów są inne trofea. Po lwią część z nich Lewandowski pewnie sięgnie. Jednak masowe pakowanie piłki do siatki nie oznacza, że z urzędu jest się najlepszym piłkarzem. Tylko tyle i aż tyle.
Podchodząc do tego zupełnie na chłodno, to Lewandowski nie powinien załapać się nawet na klubowe podium. Przecież i Raphinha, i Yamal, i Pedri rozgrywają lepszy sezon. Nie ma w tym krzty ojkofobii. Nie oznacza to też, że Lewandowskiemu Złotej Piłki nie życzę.
Lamine Yamal ustala wynik meczu na 4:0
Lewandowski nie będzie też całkowicie bez szans. Nagroda zostanie wręczona pod koniec października i choć przyznawana jest za dany sezon, to pewnie początek nowych rozgrywek czy — tym bardziej — klubowe mistrzostwa świata też będą miały wpływ na jurorów.
Jednak na tym etapie sezonu o wręczeniu jej Lewandowskiemu nie ma po prostu mowy. To i tak lepsza sytuacja niż przed startem rozgrywek, gdy nikt nie dałby za niego złamanego grosza. I za to strzeleckie odrodzenie 36-latkowi chwała.